Zawaliłam (mówiąc potocznie).
Zmaściłam (mówiąc jak Marlenka z
Pingwinów z Madagaskaru).
Zjebałam (mówiąc dobitnie).
Nie myślcie, że dopisuje mi humor,
bo wcale tak nie jest. Wręcz przeciwnie, dręczą mnie okropne wyrzuty sumienia. Same
widzicie co się dzieje na tym blogu. Nie dodaję żadnych rozdziałów od wieków. Uznałam,
że należy się Wam kilka słów wyjaśnienia. Powinnam je napisać już dawno.
Ostatni rozdział był opublikowany
przed Wielkanocą. Potem nie pojawiło się już nic. Przytłoczyły mnie obowiązki
wszelkiego rodzaju. Najpierw przygotowania do Komunii brata, później zaczął się
okres zaliczeń i mnóstwa referatów/prezentacji/prac domowych. Sesja nie
należała do najłagodniejszych, a w tym wszystkim musiałam jeszcze znaleźć czas
na pracę, którą zaczęłam na początku czerwca. Gdzieś zgubiłam moją wenę. Nawet nie
mam czasu, żeby ją odnaleźć, bo moje zmiany są w tak głupich godzinach, że nie
ma szans na jakiekolwiek skupienie się nad pisaniem. Kiedy trafiają mi się te
dwa dni wolnego, muszę je wykorzystać na załatwianie prywatnych spraw, które
się zbierają przez cały tydzień. I to nie tak, że nie podejmuję prób kontynuacji
tego opowiadania, bo podejmuję. Tylko, że jestem w stanie wycisnąć z siebie
maksymalnie cztery zdania, po czym dopada mnie kompletna pustka. Niby wiem o
czym chcę pisać, lecz nijak nie potrafię ubrać tego w słowa. Część z Was być
może zna ten ból.
Mam ogromne wyrzuty sumienia, że
tak porzuciłam to opowiadanie. Jeszcze większe, gdy się pytacie kiedy wreszcie
coś dodam. I odpowiadając na Wasze pytania: nie wiem. Nie wiem kiedy uda mi się
wreszcie uzdrowić moją wenę, kiedy uda mi się znaleźć czas tylko dla siebie. Na
pewno mogę Wam jednak obiecać, że będę próbować. I że wrócę, choć nie mam
pojęcia jak długo ten powrót potrwa. Być może nie będę miała już do czego
wracać, bo Wy zapomnicie o rodzeństwu Wiśniewskich, niezdecydowanym Zbyszku,
wiecznie kłócących się Indze z Antkiem oraz o nieśmiałej Ilonie. Wiem też
jednak, że są osoby, które będą czekać do samego końca na reaktywację tego
bloga. Dziękuję im za to, że mnie wspierają i rozumieją. Przysięgam, że
doprowadzę to wszystko do końca, by nie zawieść Waszego zaufania. I żeby nie
zawieść siebie, bo nienawidzę takich niedokończonych spraw.
Jeszcze raz Was wszystkich
przepraszam. Jest mi naprawdę głupio, że tak zawiesiłam całą tą historię z
mnóstwem niedopowiedzeń, bez wyjaśnień i z rozpoczętymi wątkami. Odnajdę moją
wenę i to wszystko dokończę. Obiecuję.